Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skąd wziąć pieniądze na kampanię wyborczą?

Redakcja
Cztery lata temu wprowadzenie jednego posła do Sejmu kosztowało PiS 139 tys.
Cztery lata temu wprowadzenie jednego posła do Sejmu kosztowało PiS 139 tys. Fot. Paweł Relikowski/Polskapresse
Gdy zbliżają się wybory do parlamentu, najbardziej zapracowanymi ludźmi w polskich partiach stają się ich skarbnicy. To oni szukają sposobów na sfinansowanie kampanii, doskonale też wiedzą, że na tym akurat niespecjalnie da się oszczędzić.

Coraz bardziej zaawansowana wyborcza logistyka emocjonuje zresztą w partiach nie tylko skarbników. - Platforma doskonale znała termin wyborów. Od dłuższego czasu ma zarezerwowane na ten termin nośniki, których może użyć w kampanii. Od czasu gdy się zorientowaliśmy, co się dzieje na rynku nośników, wiedzieliśmy, że wybory będą 9 października - oskarża PO rzecznik PiS Adam Hofman.

To ciekawe, tym bardziej że nowe prawo wyborcze zabrania partiom politycznym prowadzenia kampanii za pomocą płatnych reklam telewizyjnych i billboardów. Jednak mimo że właśnie na to szło dotąd przed wyborami najwięcej pieniędzy z partyjnych budżetów, nic nie wskazuje, by główne partie miały wydać zauważalnie mniej na tegoroczne wybory. W dodatku sprytni politycy dzięki lukom w prawie i tak mogą już mieć przygotowane sposoby na wystąpienie w całkiem legalnych płatnych reklamach politycznych w TV.

Maksymalny limit wydatków na kampanię dla partii pozostaje bez zmian - wynosi 1 zł na jednego wyborcę w Polsce, czyli ok. 30 mln zł. Przez PiS i Platformę limit może zostać wykorzystany w całości - tak jak w 2005 roku, gdy obie te partie wykazały w powyborczym sprawozdaniu wydatki na poziomie zbliżonym do 30 mln zł. Podobnie zresztą jak PSL. Nieco mniej - ale nie o tyle, ile mogłoby wynikać z rozkładu miejsc w parlamencie - wydał SLD (26 mln - jeszcze jako koalicja LiD). Sporą część tych pieniędzy stanowiły rzeczywiście wydatki na reklamę telewizyjną (od 9,5 mln wydanych przez PiS po 7,3 mln, które przeznaczył na ten cel SLD) i na reklamy na plakatach. Tylko że to nie wszystkie koszty kampanii. Ciasne wykorzystanie limitów w roku 2005 budziło podejrzenia, że niektóre koszty mogły znaleźć się poza sprawozdaniami.

Fundacja Batorego w raporcie sporządzonym po wyborach do europarlamentu wskazywała kilka metod ukrywania kosztów przez polityków: podawanie w sprawozdaniu symbolicznych kwot na kampanię w internecie oraz wykorzystywanie w kampanii budżetów organizacji społecznych sympatyzujących z daną partią lub kandydatem. Podano tu przykład Ryszarda Czarneckiego z PiS, który pojawił się na billboardach sygnowanych przez Unię na rzecz Europy Narodów. W trakcie kampanii można znaleźć się też na świeczniku z przyczyn teoretycznie niezwiązanych z wyborami. Fundacja Batorego przytaczała tu kazus Konstantego Miodowicza z PO, który w trakcie kampanii świętował na billboardach… 12-lecie pracy parlamentarnej.

Te dwie ostatnie metody pozwalają nie tylko na omijanie limitów, ale też na obejście zakazu płatnej reklamy telewizyjnej i na billboardach. Niewykluczone więc, że w telewizji zobaczymy jednak jakieś płatne spoty z politykami w roli głównej.

- Naiwny, kto myśli, że Prawo i Sprawiedliwość powołało Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego tylko po to, by czcić pamięć o zmarłym prezydencie. PJN też przyda się stowarzyszenie. Kto wie, może i my będziemy zmuszeni nadążać za tym trendem - mówi jeden z polityków Platformy. Partie mogą wspierać finansowo rozmaite organizacje i nie rozliczać tego jako wydatków na kampanię.
- Po pierwsze, nie wolno na billboardach, ale mniejsze plakaty są dopuszczalne. Myśli pan, że będzie ich mało? - śmieje się jeden z działaczy PSL. Rzeczywiście - nowe prawo dopuszcza plakaty w rozmiarze nieprzekraczającym 1 na 2 metry - czyli całkiem spore. Zwiększy się też liczba nadal dopuszczalnych płatnych reklam politycznych w prasie - w poprzednich wyborach partie wydały na to łącznie nieco poniżej 10 mln zł - teraz ta suma może być nawet dwukrotnie wyższa.

Gdy zsumujemy wszystkie partyjne budżety, zobaczymy, że wprowadzenie jednego posła do Sejmu kosztowało cztery lata temu średnio ok. 200 tys. zł. W przeliczeniu na poszczególne partie cena poselskiego miejsca staje się jednak znacznie bardziej zróżnicowana. Najmniej pojedyncza poselska ława kosztuje zwycięzców, najwięcej przegranych - co jest też doskonałą miarą efektywności kampanii. W przypadku PO było to 109 tys. zł na parlamentarzystę. W PiS - 139 tys., w SLD - już 492 tys. Ale swoisty rekord należy do PSL, które musiało wydać aż 922 tys. na jednego posła.

Witold Głowacki

Więcej o finansowej stronie kampanii wyborczej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto