Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miesiąc pierwiosnków i bocianów. Na początku marca przedstawiciele płci brzydkiej przejawiają szczególną „atencję” dla pań

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
1953 r. Zespół artystyczny pielęgniarek podczas Dnia Kobiet. Zdjęcie wykonano w zamojskim szpitalu. Fotografię przekazała do APZ Maria Gwiazdowska
1953 r. Zespół artystyczny pielęgniarek podczas Dnia Kobiet. Zdjęcie wykonano w zamojskim szpitalu. Fotografię przekazała do APZ Maria Gwiazdowska ze zbiorów Archiwum Państwowego w Zamościu
„Imieninami 16 milionów można by nazwać dzień 8 marca. W zakładach pracy w domach i na ulicach, nawet w zatłoczonych jak zwykle tramwajach i autobusach ten sam uroczysty i ciepły nastrój, uśmiechy i życzenia składane naszym Ewom, już w drodze do pracy”– pisała z uniesieniem w marcu 1965 r. Trybuna Ludu.

Niezwykłą atmosferę PRL-owskiego Dnia Kobiet wyczuwało się już wczesnym rankiem. Mężczyźni 8 marca stawali się jakby bardziej tkliwi. Bez szemrania ustępowali paniom miejsca w autobusach i prawili komplementy. Na powitanie kierownicy zakładów pracy, urzędów, mleczarni czy sklepów całowali po rączkach „piękniejszą połowę ludzkości” i składali jej życzenia.

Paniom wręczano cenne wówczas „dobra materialne”. Były to najczęściej rajstopy, pończochy stylonowe bez szwu (gładkie lub siatkowe), rajtuzy elastilowe, fartuszki z cepeliowskim wzorkiem, ręczniki, ścierki, czekoladki (często czekoladopodobne),czy np. szminki lub dezodoranty.

Indywidua nie są bliźnimi

Kobiety obowiązkowo dostawały też kwiatki... które ktoś z męskiej części załogi musiał wcześniej „wystać” w kolejkach. Nie było to takie proste. Wszystkie kwiaciarnie 7 i 8 marca były oblężone. Zamawiano tam głównie goździki (niektóre zakłady po kilkaset) tulipany, gerbery - a w latach 80 i 90. ub. wieku – także bardziej wyszukane frezje. W kolejkach stały także matki, które próbowały zdobyć kwiatki dla nauczycielek swoich dzieci. To wszystko miało jednak znacznie głębsze korzenie niż nam się pozornie wydaje...

Na początku marca przedstawiciele płci brzydkiej przejawiali szczególną atencję dla pań. Okazywano to w bardzo różny, czasami grubiański sposób. Pisali o tym autorzy pamiętników, poradników dla zakochanych oraz felietonów. Potem to szczególne zachowanie panów (szczęśliwie) zbiegło się ze świętowaniem Dnia Kobiet.

„Marzec, miesiąc pierwiosnków i bocianów, jest zarazem miesiącem kiełkowania słodkich uczuć miłości. Nie dziwię się zatem, że po przejściu lutowych mrozów zaczynają ukazywać się na ulicach (...) zdobywcy serc niewieścich, i już paru z nich wzięto do kozy” – pisał 11 marca 1888 r. Bolesław Prus w felietonie pt. „Marzec i donżuani”. „Podobno w „dzikiej” Ameryce samotna, a nawet młoda i ładna kobieta może przejechać cały ląd i wszystkie jego rzeki, a rzeki są tam diabelnie długie, nie narażając się na zaczepki ze strony mężczyzn. U nas pod tym względem panują inne obyczaje”.

Autor „Lalki” opisywał jak to w marcu 1888 r. wyglądało. Otóż uliczni donżuani, w tym uczniowie ówczesnych szkół, ale także m.in. mężczyźni o mocno posiwiałych skroniach, zaczepiali dosłownie każdą kobietę. Czasami budziło to u niewiast litość, innym razem oburzenie i złość. Bywało, że dochodziło na tym tle do burd i awantur ulicznych. Prus takie zachowanie mężczyzn piętnował i przyrównywał do bezczelnej „żebraniny”. Jej skutki bywały zresztą przedziwne.

Zdesperowani podrywacze

„Do rzędu świeżych bohaterek (...) zaliczyć musimy pewną damę, która zaczepiona na ulicy przez jakowegoś młodzieńca, ujęła go lekką jak puch rączką za kark i odprowadziła do cyrkułu (chodzi o komisariat policji). Anioł nie kobieta!” – notował Prus w tekście z 1882 r.

Carska policja także ścigała lowelasów. Z mizernym skutkiem. Oburzenie prasy było wielkie, ale niewiele pomagało. Wszelkie obelgi uderzały w ulicznych donżuanów jak grochem o ścianę. A przecież w innym felietonie z czerwca 1877 r. Prus nazwał takich zdesperowanych podrywaczy lamparto-osłami oraz zwierzętami dwunogimi! Cóż więcej można było w kulturalnym towarzystwie wymyślić?

„Niedawno para tego rodzaju lamparto-osłów chciała pocałować jakąś damę (...) – pisał z oburzeniem Prus. „Dziwna rzecz doprawdy, że mężczyźni spacerujący w ogrodzie tolerują podobne wybryki, choć każdy z nich nosi przy sobie laskę. Nie zachęcamy bynajmniej nikogo do wyrządzania czynnych obelg bliźnim, ależ indywidua zaczepiające kobiety nie są bynajmniej bliźnimi naszymi”.

Prus uważał, iż okazy te nie wykazujące cnoty szacunku dla kobiet są hańbą dla wszystkich mężczyzn. „Dziś więc ściganie ich na drodze prywatnej, dziennikarskiej, policyjnej i sądowej jest takim samym czynem obywatelskim jak gaszenie pożaru, chwytanie złodzieja, albo tępieni dzikich zwierząt” – grzmiał Bolesław Prus.

Aż chciałoby się powiedzieć za Cyceronem „O tempora, o mores!”. Taka krytyczna, obyczajowa sytuacja dotyczyła także innych miast zaboru rosyjskiego. A co musiało się dziać na widok pięknej niewiasty np. w takim Zamościu gdzie w XIX wieku stacjonowało mnóstwo rosyjskiego wojska?

Droga Maniu

A wystarczyło jedynie zmienić taktykę. W sukurs odrzuconym donżuanom szły poradniki i „przewodniki” dla zakochanych. W napisanym w 1903 r. przez niejakiego A. Zawadzkiego dowiadujemy się jak należy zawierać znajomości z przyzwoitymi pannami. Mogły do tego posłużyć odpowiednio zredagowane listy miłosne. Podawano liczne przykłady takiej korespondencji. Tak zdaniem autora powinien np. wyglądać poważny list restauratora do wybranki jego serca:

„Ciężko żyć we wdowieńskim stanie, ciężej jeszcze gdy ma się duży interes. A Pani wie dobrze jak duży jest mój interes” – czytamy w jednym z przykładów takiej miłosnej korespondencji. „Krótko więc, a węzłowato przedstawiam Pani jak rzecz następuje: jestem człowiekiem zamożnym, nie pierwszej młodości, interes mój stoi świetnie. Niestety! Boję się, że zacznie chylić się do upadku, bez pomocy kogo z bliskich, a życzliwych – na przykład żony!”

Taki szczery, poważny list musiał wywrzeć na kobiecie odpowiednie wrażenie. Zdaniem autora przewodnika, mężczyzna powinien jednak w nim uczciwie zastrzec jakie ma oczekiwania. Chodziło nie tylko o ów interes, czyli w tym przypadku restaurację, ale także o wierność, uczciwość i oczywiście pracowitość. A tak wygląda inny przykład miłosnego listu, który mogły słać również osoby młode:

„Droga Maniu (tu można było oczywiście wstawić inne imię). Zapytujesz mnie, jak sobie wyobrażam naszą przyszłość i z jakimi planami co do niej się noszę? Odpowiem Ci szczerze! W śmiałych a pięknych marzeniach o przyszłości planuje sobie życie w połączeniu z Tobą. Ukochana!”.

Podobnych przykładów miłosnej sztuki epistolarnej zamieszczono w przewodnikach wiele. Podpowiadano także jak należy zachować się na spacerze, jak prowadzić dystyngowany dyskurs, jak zachować się na balu czy w salonie.

Dzisiaj lizaki są dla dziewczynek, a człowiek patrzy i łyka ślinę

To wszystko nasilało się każdego roku na początku marca. W różnych czasach i epokach. W PRL-u kłopotem było jednak to, że świętowanie bardziej fetowali... panowie niż panie (obchody zwano często „Dniem pijaka”). Po oficjalnej części uroczystości panowie zaszywali się w zakładowych kotłowniach czy świetlicach i pili wódkę na potęgę. W takich okolicznościach dostarczenie potem żonom kolejnych goździków mogło graniczyć z cudem. Niestety, kwiatki często wręczano połamane, co stało się zresztą osobliwym symbolem tego święta.

- Pierwszy Dzień Kobiet jaki pamiętam odbył się w moim przedszkolu. To był 1978 rok. Chłopcy wręczyli dziewczynkom po lizaku i powiedzieli chórem wierszyk: „Dzisiaj lizaki są dla dziewczynek, a człowiek patrzy i łyka ślinę. Czy to my gorsi proszę ja kogo, że dla nas święta zrobić nie mogą?” – wspomina z uśmiechem pani Bożena. - Potem to już w rodzinie zostało. Tato i brat recytowali ten wierszyk podczas każdego Dnia Kobiet.

Są też inne wspomnienia. - W moim domu było dużo dziewczyn. Mam trzy siostry i mamę, ale jakiś dezodorancik czy czekoladkę zawsze wszystkie dostawałyśmy. Bywało, też, że rajtuzki. Ale ta akcja musiała być zorganizowana pod nadzorem mamy, bo oni by nie wiedzieli jakie nam kupić – opowiada z przekonaniem pani Bożena. - To wszystko było wzruszające, bardzo miłe.

- Ja natomiast pamiętam, że mój ojciec w Dzień Kobiet zawsze przychodził zawiany ze złamanym goździkiem w dłoni. I mówił, że jest wszystko z winy kobiet – wspomina inna Zamościanka. - Ilość pijanych ludzi na ulicach Zamościa w to międzynarodowe święto była oszałamiająca. I rzeczywiście byli to przeważnie mężczyźni.

Fetowały nie tylko miasta

Na wsi kobiety także były adorowane. Jednak nie zawsze to było możliwe. 9 marca 1974 r. „Gromada Rolnik Polski” opublikowała żart, który świetnie ilustrował taką sytuację.

– Złożyłeś żonie życzenia z okazji Dnia Kobiet? – Nie było kiedy: cały dzień była zajęta w gospodarstwie – odpowiada zagadnięty mężczyzna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Miesiąc pierwiosnków i bocianów. Na początku marca przedstawiciele płci brzydkiej przejawiają szczególną „atencję” dla pań - Kurier Lubelski

Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto