Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Bujakiewicz w Kurierze: w Lublinie jest nam po prostu dobrze, więcej nie potrzebuję

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Przez lata związana była ze szpitalem w Leśnej Górze, ale od ponad dwóch lat coraz bardziej zapuszcza korzenie w Lublinie. W rozmowie z „Kurierem” Katarzyna Bujakiewicz mówi za co pokochała nasze miasto, oprowadza nas po nim i zdradza kulisy swojego autorskiego programu, którego tematem przewodnim jest, rzecz jasna, Lublin i Lubelszczyzna!

Twoja droga do Lublina wyglądała podobnie, jak w przypadku Emilii Komarnickiej-Klynstry. W największym skrócie: przyjechałaś za mężem. W przypadku Emilii była to trudna decyzja, do której musiała dojrzeć, a jak to wyglądało u ciebie?

Mąż już wcześniej był związany zawodowo z Lublinem i przymiarki do przeprowadzki pojawiały się w naszych głowach co jakiś czas. Jestem typem nomada i szybka decyzja o przeprowadzce nie jest dla mnie żadnym problemem. Problemem okazała się jednak logistyka rodzinna, która spowalniała nasze „kroki” ku Lublinowi. Paradoksalnie przyśpieszył je lockdown. Okazało się, że Piotrek nie mógł wyjechać za granicę i postanowił zrobić obóz lekkoatletyczny właśnie w Lublinie. A ja z córką Olą przyjechałyśmy razem z nim. Spodobało nam się, uznałyśmy, że nie wracamy i tak już wszyscy zostaliśmy. Niedługo miną trzy lata, a my jesteśmy coraz bardziej zachwyceni Lublinem!

Lublin to…

Ktoś trafnie powiedział, że Lublin to „15-minutowe miasto” – wszędzie jest blisko. Ta kompaktowość miasta zachwyciła mnie szczególnie – wszystko jest w zasięgu ręki: piękne Stare Miasto, miejsca do spacerowania i parki. Ja mam przyrodę, kulturę i sztukę, mąż obiekty sportowe. Ale Lublin to też, a może przede wszystkim, przegenialni ludzie, którzy mają wschodni luz i są niebywale gościnni. Moi sąsiedzi dzielą się czym mogą, ostatnio przez płot dostałam pyszne pomidory (śmiech). Atmosfera miasta przypomina trochę Poznań z lat 90., coś co tam minęło bezpowrotnie…

Załóżmy hipotetycznie, że przyjechałem do Lublina po raz pierwszy, nie znam miasta, a ty jesteś moim przewodnikiem. Jaki jest plan wycieczki?

Parkujemy na Placu Zamkowym i zaczynamy! Jeśli coś ciekawego dzieje się na Zamku to tam idziemy, jeśli nie, wówczas wchodzimy na basztę. Potem ruszamy od Bramy Grodzkiej przez całe Stare Miasto, wchodząc oczywiście po drodze we wszystkie boczne uliczki. Obiad jemy w Mandragorze, na deser naleśniki w Zadorze, a kawkę pijemy w zacisznym Alterze. Przechodzimy przez Bramę Krakowską – jeśli skręcimy w lewo dojdziemy do Wieży Trynitarskiej, a idąc cały czas prosto znajdziemy się Placu Litewskim. Co krok – po lewej i prawej stronie – mamy knajpki, które „żyją” w nocy. Na Litewskim zobaczymy kolorowe fontanny i pokaz multimedialny. Następnie kierujemy się do Centrum Spotkania Kultur, a tam oglądamy pszczółki na dachu lub film w kinie, a jest duża szansa, że trafimy też na dobry koncert. Wychodząc z CSK możemy od razu wejść do Ogrodu Saskiego. Tak minie nam cały dzień. Jeśli przyjeżdżasz z dziećmi to proponuję żebyś zostawił je w Rezerwacie Dzikich Dzieci, gdzie zajmą się nimi animatorzy. Połowę dnia masz dla siebie (śmiech).

A poza ścisłym centrum?

Uwielbiam Zalew Zemborzycki – idealne miejsce na rolki, rower i spacery z psem. Czuję się tam jak nad morzem i możesz mi wierzyć lub nie, ale przy odpowiednim wykadrowaniu zdjęcia nasz zalew naprawdę przypomina morze. Wyjeżdżamy też poza Lublin – trochę dalej, na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie i Roztocze, ale i całkiem blisko, czyli do Wojciechowa i Młyna „Hipolit” lub Starego Gaju, mojego miejsca mocy. O Nałęczowie i Kazimierzu Dolnym wspominać nie muszę (śmiech).

Skoro wspomniałaś o Zalewie Zemborzyckim to niedawno spotkałaś się tam z Emilią Komarnicką-Klynstrą i nie było to wyłącznie spotkanie towarzyskie. Zdradzisz szczegóły?

Z mojego zachwytu nad Lublinem i Lubelszczyzną zrodził się pomysł, który właśnie teraz się materializuje. Dosłownie na dniach ruszy cykl programów lajfstajlowo-turystycznych pokazujących „moją” Lubelszczyznę, inną niż tę którą znamy z tradycyjnych przewodników. Opowiem w nich, co zobaczyć, gdzie zjeść, gdzie przenocować, a gdzie zostawić dzieci. Będzie trochę pieszo, trochę na rowerze, trochę w kajaku, trochę w golfa i, jakżeby inaczej, trochę o cebularzu. Jest pomysł, jest ekipa, jest wparcie ze strony miasta i Urzędu Marszałkowskiego, a efekty ujrzą światło dzienne w przeciągu miesiąca, pod koniec października! Wszystkie informacje o programie będą publikowane na moich kanałach w social mediach.

Gdzie te efekty będziemy mogli zobaczyć?

Jesteśmy wstępnie dogadani z pewną telewizją, ale jeszcze nie mogę zdradzić szczegółów. Mogę powiedzieć natomiast, że program nazywać się będzie „Bujaj się z Kaśką po Lubelszczyźnie”.

Możesz zdradzić jakie miejsca zobaczymy?

Oczywiście Lublin z jego festiwalami, choć nie tylko. Ale będą też okolice: Roztocze, Zamość, Nałęczów, Kazimierz. W planach są również strony przygraniczne: Poleski Park Narodowy i Sobibór.

To powiedz jeszcze kto obok ciebie się pojawi? Domyślam się, że Emilia Komarnicka-Klynstra, ale kto jeszcze?

Tak, w jednym z odcinków moim gościem będzie Emilia, ponieważ, tak jak wspomniałeś na początku, nasza droga do Lublina była podobna, a przy okazji jestem jej przewodnikiem po mieście i okolicach. Pozostali goście będą już lubelskimi tubylcami – pojawią się m.in. Marcin Wójcik, Waldek Wilkołek, Sylwia Lasok i cała masa ciekawych osób, które przedstawiają miasto ze swojej perspektywy.

Wcześniej przywołałaś cebularza, teraz Sylwię Lasok. Chyba nie ma w tym przypadku (śmiech).

Przyjaźnimy się z Sylwią i wzajemnie nakręcamy – widzę w niej siebie, tylko 10 lat wcześniej. Sylwia jest królową cebularza w Lublinie i świetnie o nim opowiada. Ciągle też próbuje mnie do cebularza przekonać…

Nie lubisz cebularza? Nawet nie żartuj…

W zeszłym roku jeszcze się opierałam, a w tym mi już nawet zasmakował. Genialne cebularze jadłam na Roztoczu i mam też kilka fantastycznych miejsc w Lublinie.

Chyba bardzo ci zasmakował, skoro o nim zaśpiewałaś. Z Sylwią właśnie…

Ona napisała piosenkę o cebularzu i zaśpiewałyśmy ją w duecie. Sylwia ma w planach napisanie profesjonalnego hymnu dla Lublina, oczywiście z cebularzem w tle, i jeśli będzie taka potrzeba to na pewno ją w tym wspomożemy (śmiech).

Pokochałaś Lublin i mieszkańców, ale jest synergia – lubelacy pokochali ciebie. Nie mogło być inaczej – twoja pomoc w zbiórce pieniędzy dla chorej na SMA Nineczki Słupskiej zostanie zapamiętana chyba na zawsze. Utrzymujesz kontakt z rodziną małej Niny?

Jasne. Wprawdzie dawno się nie widzieliśmy, bo ja pracuję, a oni poświęcają czas na rehabilitację, ale cały czas jesteśmy w kontakcie i w końcu musimy wypić jakąś kawę. Stało się tak, że zostałam ciocią Nineczki i tym samym częścią jej rodziny. Czuję się też w jakiś sposób za nią odpowiedzialna. Wokół akcji na jej rzecz stworzyła się cała społeczność - zaczęliśmy działać w najgłębszym lockdownie i chociaż w trakcie tej 8-miesięcznej przygody nie było łatwo, to dzięki zaangażowaniu całej masy ludzi udało się, cel został osiągnięty! Teraz, jak idę po mieście, każdy mówi do mnie „dzień dobry”, a mąż się dziwi: „Jezu, ty tu wszystkich znasz” (śmiech).

Pozostańmy przy trudnym temacie. Na początku października odbędzie się premiera filmu dokumentalnego o Annie Przybylskiej, prywatnie twojej przyjaciółce. Co w warstwie aksjologicznej niesie za sobą ten film?

Jeśli pytasz o wartości to można z całą pewnością powiedzieć, że Ania tym filmem pogodziła wszystkich – nie miało znaczenia kto jest jego producentem, liczyło się tylko, że każdy ma do opowiedzenia swoją historię z nią związaną. W czasach, gdy jesteśmy totalnie podzieleni Ania nas połączyła! Taki jest właśnie przekaz.

Jaka była Anna Przybylska?

Wiecznie uśmiechnięta i otwarta na ludzi, po prostu dziecko szczęścia. Mimo, że była gwiazdą, to przede wszystkim była fajnym człowiekiem i fajną mamą. Ciągle mam w głowie jej słowa: „Dom musi pachnieć obiadem!” Bo Ania była kobietą z krwi i kości – gotowała, prała, sprzątała. Potrafiła też oddzielić życie zawodowe od prywatnego – jak spędzała czas z rodziną to mógł dzwonić do niej sam Andrzej Wajda, nie miało to wówczas żadnego znaczenia.

Kobiet o wiek się nie pyta, ale internet zdradza wszystkie tajemnice. Za kilka dni masz okrągłe urodziny. Czy zmiana cyfry z przodu robi ci jakąś różnicę?

Nie ma to żadnego znaczenia. Cieszę się nawet, bo każde 10 lat do przodu powoduje, że jestem innym człowiekiem. Mając 30 lat byłam szaloną Kaśką pełną temperamentu, mając 40. byłam mamą, a u progu 50-tki jestem kobietą z dystansem do świata, która już nic nie musi, a jedynie może. Daje mi to duży komfort!

Skoro jesteśmy przy kwestii egzystencjalnej – czy Lublin będzie twoją ostatnią przystanią?

Siedząc z mężem w naszym domu, coraz bardziej skłaniamy się ku temu, że tu jest nam po prostu dobrze. Wcześniej żyliśmy „na walizkach”, ciągle gdzieś nas nosiło, a teraz nasze „szaleństwo” polega na weekendowym wyjeździe w Bieszczady, na Roztocze, czy Pojezierze. I to nam daje szczęście! Miałam w życiu czas wrocławski, szczeciński, poznański, a teraz jest czas lubelski. Więcej nie potrzebuję.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Katarzyna Bujakiewicz w Kurierze: w Lublinie jest nam po prostu dobrze, więcej nie potrzebuję - Kurier Lubelski

Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto